właściwy człowiek na właściwym miejscu
Jak przetłumaczyć "na właściwym miejscu" na niemiecki: am rechten Ort. Przykładowe zdania: Właściwa osoba na właściwym miejscu, a zaskoczymy ich.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu. P Patryk P. Profil zweryfikowany 11 marca 2020. Lokalizacja: Centrum Medyczne Volta • konsultacja
Jak wraz z pomocnikiem prowadzili nasze wesele z niesamowitą energią, zaanagażowaniem i wyczuciem. Jak porywali gości do zabaw – nieoczywistych, a zrealizowanych w świetnym stylu. Jak pozostawali z nami w kontakcie przez cały czas trwania przyjęcia, jednocześnie będąc zawsze na właściwym miejscu.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu Niedziela Ogólnopolska 39/2013, str. 6-7 Po czterech latach pracy w Wenezueli abp Pietro Parolin powraca do Watykanu, aby objąć stanowisko sekretarza stanu.
człowiek małej wiary człowiek małej wiary wiara góry przenosi. Podobne teksty: 85% Rozwiń słowa Anouilh'a: właściwy człowiek na właściwym miejscu. O nas;
Musique Du Film Rencontre Du Troisieme Type. Andrea Gardini w nowym sezonie nadal pracował będzie w jastrzębskim klubie. Włoch doprowadził go do drugiego w historii mistrzostwa Polski. Gardini szkoleniowcem jastrzębian został w styczniu. Zastąpił wtedy zwolnionego Australijczyka Luke’a Reynoldsa. Podpisał umowę obowiązującą do końca rozgrywek. Zadebiutował zwycięskim meczem wyjazdowym z GKS-em Katowice. Choć pracował zaledwie trzy miesiące, spełnił marzenia siatkarskiego środowiska w Jastrzębiu-Zdroju, doprowadzając zespół do mistrzostwa Polski. W finale jastrzębianie nieoczekiwanie ograli głównego faworyta ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. – Jeśli trener przejmuje zespół pod koniec fazy zasadniczej i w play offie wygrywa z wszystkimi zespołami w dwóch spotkaniach, a następnie staje naprzeciw faworyzowanej ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i w obu meczach przeciwko niej dowodzona przez niego drużyna przegrywa pierwszego seta, a mimo tego wychodzi z rywalizacji zwycięsko, to nie mam żadnych wątpliwości, że jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu – podkreślił Adam Gorol, prezes Jastrzębskiego Węgla. – Prezes poprosił mnie, o jedną rzecz – by zespół znalazł się w finale. Wiedziałem, że drużyna ma jakość w każdym elemencie i jeśli będzie gotowa, by cierpieć na boisku, to jest w stanie to zrobić. Niewielu wieszczyło nam końcowy sukces, w szczególności pokonania w finale ZAKSY. Ale zrobiliśmy to – dodał Andrea Gardini. 56-letni Włoch to jeden z najlepszych siatkarzy świata w latach 90. ubiegłego wieku. W kadrze Italii rozegrał aż 418 mecze. Siedmiokrotnie sięgał po tytuły mistrza kraju (jako zawodnik Messaggero Rawenna, Sisley Volley, Piaggio Roma, Daytona Modena), trzykrotnie został mistrzem świata (1990, 1994, 1998), cztery razy stanął na najwyższym stopniu podium mistrzostw Europy. Dwa razy był także medalistą olimpijskim. W Atlancie (1996) wywalczył z kadrą narodową srebro, natomiast w Sydney (2000) brąz. Jako zawodnik wielokrotnie triumfował również w Lidze Światowej oraz Pucharze Świata. Sukcesy Gardiniego zostały docenione. Jest członkiem amerykańskiej galerii sław siatkarskich Volleyball Hall of Fame. Ponadto w 2000 roku został odznaczony Orderem Zasługi Republiki Włoskiej. Jako trener asystował Andrei Anastasiemu w reprezentacji Polski, potem prowadził Indykpol AZS Olsztyn i ZAKSĘ, z którą zdobył mistrzostwo Polski i awansował do Final Four Ligi Mistrzów. W poprzednim sezonie pracował we włoskim klubie Gas Sales Piacenza, z którym rozstał się we wrześniu 2020. Nowa umowa z Jastrzębskim Węglem ma obowiązywać rok z opcją przedłużenia o kolejny. – Zdecydowałem się na pozostanie w Jastrzębskim Węglu, bo to jeden z najlepszych klubów w Europie i mamy szansę kontynuować w nim tę niesamowitą pracę także w przyszłości. To będzie zarówno dla mnie, jak i dla całego klubu wspaniałe wyzwanie – móc walczyć o najwyższe cele w PlusLidze oraz Lidze Mistrzów. Jako mistrz Polski z Jastrzębskim Węglem czuję się doskonale – podsumował Gardini. Na zdjęciu: Andrea Gardini przyszedł w trakcie sezonu i od razu spełnił marzenia jastrzębian o mistrzostwie kraju. Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus
Ludzi online: 4119, w tym 86 zalogowanych użytkowników i 4033 gości. Wszelkie demotywatory w serwisie są generowane przez użytkowników serwisu i jego właściciel nie bierze za nie odpowiedzialności.
Choć od wyboru Zbigniewa Bońka na stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej minęło już trochę czasu, to ciągle nie milkną echa tego ważnego dla polskiego futbolu wydarzenia. Choć od wyboru Zbigniewa Bońka na stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej minęło już trochę czasu, to ciągle nie milkną echa tego ważnego dla polskiego futbolu wydarzenia. Boniek o fotel sternika PZPN ubiegał się już cztery lata temu, ale wówczas przegrał z Grzegorzem Latą. Niestety... Jak pamiętamy, w piątek już po drugiej turze mógł odbierać gratulacje. Dziś oczywiście jeszcze nie sposób przewidzieć, jakim Boniek będzie prezesem. O tym przekonamy się dopiero po kilku, kilkunastu miesiącach. Jedno jest natomiast pewne, polską piłkę nożną będzie reprezentował w Europie i na świecie człowiek z klasą, były świetny piłkarz (jeden z najlepszych w historii), skuteczny biznesmen, który podczas swojego wystąpienia na zjeździe poprawną polszczyzną, bez kartki, omówił swoje credo. Boniek przedstawia wszystko to, co jest najlepsze w naszej bardzo ułomnej kopanej. Jako młody zawodnik cechował się wyjątkowo niepokornym charakterem, ale w dobrym rozumieniu tego słowa. Umiejętnie potrafił pokierować swoją karierą, do maksimum wykorzystał nieprzeciętne umiejętności, które zawsze popierał ciężką pracą. Nie zmarnował talentu, co było udziałem wielu innych. I trzeba wierzyć, że do tej zatęchłej siedziby przy ulicy Bitwy Warszawskiej wpuści dużo świeżego powietrza. No i przede wszystkim - na zawsze pożegna się z całą plejadą działaczy prezentujących tak zwany sportowy beton. Chcemy wierzyć, że o Zibim będziemy mogli mówić - właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Rozmowa z prof. MONIKĄ BOGDANOWSKĄ, Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków – Ma Pani opinię fachowca jeśli chodzi o zabytki. Dlatego nie zdziwiliśmy się, że powierzono Pani stanowisko Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Jaka była pierwsza Pani decyzja? – Tych pierwszych decyzji było kilka. Między innym wszczęcie postępowania z urzędu o wpisanie do rejestru kilku zabytków, o których wiem, że jeśli tego nie zrobimy, to przestaną istnieć. – Jakie to są zabytki? – Póki nie zostanie zakończone postępowanie, nie mogę podać szczegółów, w każdym razie są to obiekty z terenu Krakowa. – Jaką ma Pani wizję swojej pracy, co chciałaby Pani zmienić, co osiągnąć? – Jestem przygotowana na to, że moja wizja pracy mocno zderzy się z realiami. Ale na pewno zależy mi na lepszej komunikacji ze społeczeństwem, wymianie informacji, otwarciu urzędu na nowe zagadnienia, kompetentne osoby i środowiska. To bardziej wyzwanie cywilizacyjne, bo cały nasz świat się zmienia, funkcjonuje inaczej, tkwienie urzędu w tym co było, nie ma już sensu. – Jest Pani znaną aktywistką miejską, twórczynią portalu „Nasze miasto w naszych rękach”, zabiera Pani głos w ważnych sprawach dla Krakowa i mieszkańców. W rejonie, gdzie ukazuje się nasza gazeta jest Pani znana z walki o tereny zielone, poznaliśmy się podczas walki o Park Duchacki. – Tak, bliskie mi są te tematy. Na pewno jest to kwestia tworzenia takiego jakby parasola ochronnego, związanego z wpisami obszarowymi do rejestru zabytków, dzięki czemu można mieć coś do powiedzenia przy tworzeniu planów zagospodarowania przestrzennego i uzgadnianiu inwestycji. Rozmawiamy o Krakowie, ale trzeba wziąć pod uwagę całe województwo, a tutaj tych problemów i dylematów jest całe mnóstwo. – W Krakowie chyba najmocniej ścierają się interesy inwestorów z działaniami aktywistów miejskich reprezentujących stronę społeczną. – To jest kwestia tego, że tutaj są największe pieniądze, opłaca się inwestować, ale tutaj też są pieniądze, żeby te zabytki chronić, dofinansować ich remonty i konserwację. Natomiast są też obszary ubogie, gdzie pieniędzy brakuje na zupełnie proste sprawy. Ja myślę, że moja troska skieruje się głównie w tamte miejsca. – Na forach społecznościowych, gdzie jest Pani obecna, są poruszane interwencyjne tematy dla konserwatora zieleni, przestrzeni, zabytków… Ale aktywni są nieliczni mieszkańcy, zdaje się, że większość jest na to obojętna. Podziela Pani to zdanie? – Jest tak, jak jest. Nie można tego przeceniać, ani nie doceniać. Kiedy ruszyła pierwsza taka akcja na Facebooku, gdy chodziło o ratowanie mozaiki na budynku Biprostalu, prowadziło ją kilka grup, poparcie było ogromne, zbierane były podpisy, ludzie poświęcali swój czas siedząc w różnych miejscach. To pokazało, że danie tylko lajka w internecie nie jest jednoznaczne z zaangażowaniem w daną sprawę. Ja z mojego doświadczenia w różnych akcjach oceniam, że to jest tak 2 do 3 proc. osób, na które można liczyć, że jak przyjdzie co do czego, to one się włączą i coś zrobią. Takie są realia i ja tego nie oceniam, tylko przyjmuję do wiadomości. – Jak ocenia Pani stan krakowskich i małopolskich zabytków? Jakie ma Pani narzędzia, aby je chronić? Co trzeba zmienić? – Bardzo dużo zależy od przepisów prawa, ustawa którą mieliśmy, formułowała pewne założenia, nakładała pewne obowiązki, ale nie dawała środków, aby je egzekwować, brakowało konkretnych rozporządzeń. Teraz to się znacznie poprawiło, mamy na przykład możliwość nakładania kar, jeżeli ktoś niszczy zabytek, takiej możliwości wcześniej nie było, możemy pewne zalecenia skrupulatniej egzekwować… To jest jednak kwestia urzędu, natomiast dla mnie sprawą podstawową jest wola ludzi, do których de facto te zabytki należą, mam na myśli przede wszystkim społeczności. Bo bez ich poparcia, bez ich chęci, wbrew nim nic nie zrobimy. Dobrym przykładem Zakopane, gdzie jednostkowy interes, osobisty zysk jest przedkładany nad dobro wspólne, co jest paradoksalne, bo wydawałoby się, że na Podhalu jest najsilniejsza tożsamość regionalna. Ale równocześnie jest też taka przewrotność góralska, że każdy rządzi swoim. – Jest Pani urzędnikiem państwowym, a nie samorządowym. Jak wyobraża sobie Pani współpracę z władzami miasta? – To jest kwestia kontaktów interpersonalnych, ludzie są różni, pewne sprawy są dla nich ważne, inne mniej istotne. Z jednym jest się łatwiej porozumieć, z innym trudniej. Ja ze swej strony dołożę starań do dobrych relacji, bo nie chodzi o to, aby coś forsować na siłę, lecz o wzajemną chęć współpracy. – Jaki jest stan konserwacji zabytków w Polsce? Z kim chce Pani współpracować, na kim się wzorować? – Jestem jeszcze przed takim spotkaniem, na którym poznam wszystkich konserwatorów wojewódzkich. Jeżdżę po Małopolsce i po kraju i uważam, że Polska jest niezwykle piękna, są miejsca, które budzą mój zachwyt. Są jednak pewne ułomności, wynikające na przykład z braku kształtowania krajobrazu i planowaniem przestrzennym. Ale wszędzie spotykam ludzi, którzy kochają swój region i troszczą się o niego. – Jakie miejsca w Małopolsce i w Krakowie są Pani szczególnie bliskie? – Na ziemi krakowskiej to rejon żywiecczyzny, która niestety nie jest pod zarządem Województwa Małopolskiego, bo ten sięga do Suchej, z którą związana jest moja rodzina. Jeśli chodzi o Kraków, to Piasek, który budzi też moje pasje badawcze. – Jest Pani córką Profesora Janusza Bogdanowskiego, który był wielkim autorytetem, znanym architektem i urbanistą, popularyzatorem sztuki ogrodowej. Jaką tradycję przekazał Pani, jakie wartości? – Na pewno była to najważniejsza postać w moim życiu i to kim jestem, zawdzięczam jemu i mamie, która także była konserwatorem dzieł sztuki. Tych wartości było wiele i trudno wybrać te najważniejsze. To są pewne życiowe imponderabilia i wszystkie miały dla mnie znaczenie. – Proszę powiedzieć, jaki jest Pani ulubiony artysta? – Nie będą tu bardzo oryginalna, ale Stanisław Wyspiański, który był człowiekiem o ciężkim charakterze, ale powiedział kilka zdań, które są także trochę moim mottem. Wedle opisów on generalnie bardzo nie lubił, jak ktoś do niego przychodził do pracowni i zawracał mu głowę. Ale gdy ktoś przyniósł mu rośliny, proste polne zioła, to on łagodniał, wpadał nad nimi w zachwyt. Często powtarzał: „Natura, natura, wszystko natura!”. Wyspiański też powiedział, że „Artysta musi umieć rysować, a gdy to potrafi, wszystko mu wolno”, czyli poradzi sobie ze wszystkim. A to wiąże się z moją wcześniejszą drogą życiową, bo byłam przez dwadzieścia lat nauczycielem rysunku. Rysunek uczy wrażliwości i otwarcia na świat. Jest bardzo ważny w moim życiu. – Co Pani najbardziej ceni? – To takie wysokie C… Ale myślę, że wierność. Jak człowiek ma jakiś wytyczony w życiu cel, ma swoją drogę życiową, jest wierny swoim przekonaniom. – Co Panią najbardziej śmieszy, a co najbardziej złości? – Co najbardziej? Śmieszą mnie małe dzieci i małe zwierzęta, ale chyba śmieszą one wszystkich. Generalnie lubię przyrodę, w niej znajduję wiele radości… A co mnie złości? Bezmyślność, gdy ktoś coś robi bez namysłu i refleksji, a to w konsekwencji przynosi wielkie szkody. – Proszę przedstawić swoją rodzinę. – Oczkiem w głowie są dzieci: moja wnuczka Blanka i siostrzenica Pola, one nas integrują, traktują się jak siostry, lubimy patrzeć jak się ze sobą bawią. – Podobno kocha Pani koty. – Koty zawsze snuły się po naszym domu. Kocham też ptaki, ale nie wyobrażam sobie ich w domu, to musi być dla nich okropne. – Jak Pani spędza wolny czas? – W wolnych chwilach lubię pracować (śmiech)… Mam swoje pasje, które nie kończą się po wyjściu z pracy, są jej kontynuacją. Ale proszę nie myśleć, że to pracoholizm… – Dziękujemy za rozmowę i życzymy powodzenia. Rozmawiali: Jarosław Kajdański i Krzysztof Duliński fot. (Kaj)
Na przełomie 2019 i 2020 roku berlińska Hertha bez wątpienia aspirowała do miana jednej z najbardziej rozczarowujących drużyn Europy. Szczytem wszystkiego było starcie z FC Koeln. Goście z Kolonii przyjechali na Stadion Olimpijski w Berlinie jak po swoje i zmiażdżyli gospodarzy 5:0. Powiedzieć, że ten rezultat – z przeciętnym w sumie oponentem – dość mocno kontrastował z rozdmuchanymi planami i ambicjami Herthy, to nic nie powiedzieć. W tej chwili wygląda jednak na to, że „Stara Dama” wychodzi na prostą. Zespół wygrał trzy z ostatnich czterech ligowych meczów, a po przymusowej przerwie w rozgrywkach piłkarze Herthy wręcz imponują przygotowaniem fizycznym. Wygląda na to, że recepta na sukces była w tym przypadku bardzo prosta. Polegała na zatrudnieniu porządnego fachowca na stanowisku trenera. Co tu dużo mówić, Bruno Labbadia na razie robi w stolicy Niemiec kapitalną wszystkim – widać, że ten berliński okręt wreszcie ma jest już czwartym szkoleniowcem Herthy w tym sezonie. Drużyna weszła w rozgrywki mając u steru Ante Covica, ale fatalne wyniki w rundzie jesiennej, zwłaszcza w listopadzie, poskutkowały gwałtownym, choć uzasadnionym rozstaniem. Potem nastała w Berlinie era Juergena Klinsmanna. Tak się przynajmniej wydawał, ponieważ Klinsmann – z właściwym dla siebie, wyuczonym w Stanach Zjednoczonych optymizmem – snuł spektakularne wizje i przedstawiał dalekosiężne plany. Wydał też furę kasy na transfery. I utrzymał się na stanowisku tylko do połowy lutego, po czym ogłosił, że rezygnuje z posady to decyzja nawet nie tyle zrozumiała, co wyczekiwana. Hertha pod wodzą złotoustego Klinsmanna sypała się bowiem w oczach. Następnie w czterech meczach poprowadził berlińską drużynę Alexander Nouri. Aż wreszcie działacze zdecydowali, że nie ma na co czekać i najwyższy czas, by znaleźć zaprawionego w bojach trenera, ponieważ cudowanie z obsadą tego stanowiska mogło się dla klubu skończyć naprawdę mega-kompromitacją, jaką byłoby uwikłanie w walkę o utrzymanie w 1. Bundeslidze. Mówimy o klubie, który na wzmocnienia składu przeznaczył w ostatnich okienkach transferowych dziesiątki milionów euro. Takie kwoty robiłyby wrażenie nawet gdyby Hertha występowała w Premier League. A co dopiero mówić o niemieckich realiach, mimo wszystko skromniejszych.– Kolejnej zmiany trenera chcieliśmy dokonać dopiero po zakończeniu rozgrywek. Jednak sytuacja wywołana pandemią spowodowała przerwę, którą można potraktować jako dodatkową przerwę letnią. Uznaliśmy, że trzeba wykorzystać te okoliczności. W ten sposób zapewnimy trenerowi i drużynie więcej czasu na zgranie się ze sobą – tłumaczył Michael Preetz, dyrektor Herthy. – Wybraliśmy trenera, który zna doskonale Bundesligę. I z perspektywy piłkarza, i z perspektywy trenera. Wielokrotnie pokazał, że potrafi wyciągać zespół z kłopotów. Jego filozofia piłkarska opiera się na ofensywie. Jest ambitny, co pasuje nam, bo chcemy realizować ambitne na scenie pojawił się właśnie Bruno PORZĄDKOWE Dwa ostatnie występy Herthy przed przerwą w rozgrywkach to dwa remisy – odpowiednio 3:3 z Fortuną Dusseldorf i 2:2 z Werderem Brema. A zatem z dwoma klubami znajdującymi się obecnie w strefie spadkowej. Alexander Nouri (choć on tu jest akurat najmniej winny) pozostawił swojemu następcy drużynę rozklekotaną, fatalnie zorganizowaną w defensywie i bazującą wyłącznie na indywidualnościach w ataku. Tymczasem po wznowieniu rozgrywek Labbadia pokazał piłkarskiemu światu zupełnie inne oblicze bałaganu przyszło mu nader wszystkim, Niemiec natychmiast zakończył eksperymenty z wyjściową formacją. Hertha w sezonie 2019/20 grała raz trójką, a raz czwórką w obronie. Raz duetem napastników, a raz samotnym strzelcem. Raz ze skrzydłowymi, innym razem z zagęszczeniem środka pola i wahadłami. Kolejni trenerzy starali się wprowadzić w życie coraz to rozmaitsze taktyczne koncepcje, na czym wyraźnie cierpiała forma piłkarzy, momentami po prostu zagubionych na murawie. Labbadia postawił na klasyczną formację 4-2-3-1. I tyle. W takim ustawieniu „Stara Dama” zaprezentowała się we wszystkich czterech majowych wyniki wyraźnie świadczą, że na ten moment jest to formacja idealnie pasująca do potrzeb zespołu. 3:0 z Hoffenheim, 4:0 w derbach Berlina z Unionem, 2:2 z Lipskiem i 2:0 z Augsburgiem. Znakomite rezultaty. Niezadowolony może się czuć w zasadzie tylko Krzysztof Piątek, który stracił miejsc w składzie kosztem doświadczonego Vedada Ibisevicia, znacznie lepiej pasującego do obecnego stylu Herthy. Bośniak nawet gdy nie zdobywa bramek, oferuje mnóstwo atutów w rozegraniu futbolówki i rozrywaniu defensywy tym – to stary znajomy trenera jeszcze ze Piątek.– Po zmianie trenera pracowaliśmy bardzo ciężko – przyznał Marko Grujić, środkowy pomocnik Herthy, w rozmowie z portalem Liverpoolu. – Efekty tej pracy widać teraz na boisku. Wynik dwóch meczów decydował się w drugiej połowie, zdobywaliśmy kluczowe bramki w samych końcówkach. To dowód na to, jak dobrze jesteśmy przygotowani do gry. Cieszę się, że wróciliśmy w takim progres poczyniony przez Herthę widać nie tylko w wynikach, ale i spojrzeć na cały sezon, „Stara Dama” plasuje się w dolnej połówce tabeli pod względem liczby wykonanych sprintów (13. miejsce), intensywnych biegów (15.) i przemierzonych kilometrów (15.). A jak to wyglądało choćby w ostatniej serii spotkań? Najwięcej przebiegniętych kilometrów: Hertha. Najwięcej intensywnych biegów: Hertha. Najwięcej sprintów: no nie zgadniecie, też Hertha. Często, zwłaszcza w polskich dyskusjach o futbolu, nieco mitologizuje się przygotowanie fizyczne czy motoryczne. Przykłada się do niego zbyt wielką wagę. Uzasadnia nim każde zwycięstwo i każdą porażkę. Ale w tym przypadku nie ma wątpliwości, że to właśnie Labbadia sprawił, iż zespół nadrobił zaległości, do których dopuścił zimą Klinsmann. Czasy człapiącej Herthy, która liczy tylko na gola po stałym fragmencie gry albo na indywidualny przebłysk któregoś z ofensywnych piłkarzy, minęły. – Czuję się dobrze i gra sprawia mi na nowo przyjemność – opowiadał ostatnio wspomniany Ibisević. – Dużo pracowaliśmy w minionych tygodniach. Zespół pomaga mi każdego dnia i pozwala mi także znów poczuć się potwierdza zatem reputację rzetelnego fachury, który nie brzydzi się pracą u podstaw. Można powiedzieć, że w tym względzie Labbadia jest całkowitym przeciwieństwem Klinsmanna, gdyż ten drugi w swojej trenerskiej pracy zawsze przedkładał elementy motywacji ponad takie błahostki jak przygotowanie fizyczne czy porządne ustawienie w defensywie. Ale to jeszcze nie oznacza, że „Stara Dama” z nowym szkoleniowcem jest skazana na sukces, bowiem Labbadia już parę razy udowodnił, że im dłużej w danym klubie pracuje, tym gorzej prezentują się jego podopieczni. Wylewanie fundamentów to ważna misja, lecz potem trzeba jeszcze na tych fundamentach wybudować okazałą posiadłość. A w tym Bruno sprawdza się nieco KRÓTKOTERMINOWYLabbadia to generalnie jest ten typ trenera, który raczej nie podejmuje się realizacji długofalowych projektów. W sumie już jako piłkarz Niemiec bardzo często zmieniał przynależność klubową. Zaczynał karierę w barwach Darmstadt, jako wychowanek tej ekipy, a potem nosiło go po kraju – reprezentował barwy HSV, Kaiserslautern, Bayernu Monachium, FC Koeln, Werderu Brema, Arminii Bielefeld oraz Karslruher SC. W każdym z tych zespołów prezentował całkiem solidną skuteczność i dał się poznać jako wartościowy napastnik, ale też nie grał na tyle wspaniale, by gdziekolwiek zagrzać miejsce w pierwszym składzie na dłużej niż trzy lata. Ma natomiast na swoim koncie dość nietypowe osiągnięcie: udało mu się przekroczyć barierę stu goli zarówno w 1., jak i 2. pewnym sensie można z tego wysnuć paralelę do jego kariery popisy również rozpoczął w zespole Darmstadt, z którym przez kilka sezonów z pewnymi sukcesami poczynał sobie w niższych ligach niemieckich, nabierając doświadczenia. Następnie trafił do Greuther Fürth, czyli na zaplecze niemieckiej ekstraklasy. Natomiast w maju 2008 roku doczekał się pierwszego wielkiego wyzwania w swojej trenerskiej karierze. Zwrócił na niego uwagę Bayer Leverkusen. Labbadia – co wkrótce okaże się dla niego typowe – zaliczył bardzo mocne wejście do zespołu. „Aptekarze” długo trzymali się w czubie tabeli, choć ich dobra forma przeszła trochę bez echa, bo akurat w rundzie jesiennej sezonu 2008/09 furorę robił beniaminek z Hoffenheim i to on ściągnął na siebie najwięcej uwagi. Ostatecznie zresztą i Hoffenheim, i Bayer wytraciły summarum ekipa z Leverkusen uplasowała się na rozczarowującym, dziewiątym miejscu w tabeli. Na dokładkę przegrała też finał Pucharu Niemiec. Rozstano się ze szkoleniowcem w niezbyt przyjemniej RÓWNIEŻ:Jan Mazurek: „Jak Hansi Flick odmienił Bayern?”Szymon Podstufka: „Zauważalnie inni. Z wizytą w akademii FC Köln”Michał Kołkowski: „10 lat temu Liga Mistrzów, dziś 2. Bundesliga. Co się popsuło w Stuttgarcie?”Następnie Niemiec znalazł zatrudnienie w innym zacnym klubie, Hamburgerze SV. I również wytrwał na stanowisku tylko jeden sezon, na dodatek niepełny. Zaczął od znakomitej passy zwycięstw, często bardzo efektownych, z dużą liczbą bramek. Ale jego HSV gasło w oczach. Już jesienią klub popadł w pierwszy kryzys formy, a wiosną zaczął notorycznie gubić punkty w lidze. Po klęsce 1:5 z Hoffenheim działacze zadecydowali o rozstaniu z trenerem. Nie pomogło nawet to, że Labbadia doprowadził HSV do półfinału Ligi Europy. Potem dano mu zresztą w Hamburgu jeszcze jedną szansę. Za pierwszym podejściem popracował w klubie przez 51, za drugim przez 49 meczów. Widać, że cierpliwość wobec jego metod wygasła mniej więcej po takim samym czasie. W Wolfsburgu też rozstano się z nim po 50 spotkaniach. Ale trzeba zaznaczyć, że i HSV, i Wolfsburg dzięki niemu wygrzebały się z dołu tabeli. W tym drugim klubie Bruno nie potrafił się dogadać z dyrektorem sportowym. To zresztą kolejna z jego powszechnie znanych przywar – nie jest człowiekiem znanym z tego, że utrzymuje serdeczne stosunki z przełożonymi. Z zawodnikami również Labbadia odnalazł się natomiast w Stuttgarcie. Ekipę VfB prowadził w latach 2010 – 2013. Dziś szczyci się, że odkrył tam talent Timo Wernera. Nigdy jednak nie uznano go powszechnie za czołowego trenera w Niemczech. Jeżeli obejmował wielkie firmy, to tylko wówczas, gdy znajdowały się one na zakręcie. Podobnie zresztą jest obecnie z podejście mediów do jego osoby chyba go frustrowało. Zdarzało mu się na konferencjach prasowych przemawiać w stylu, którego nie powstydziłby się legendarny Giovanni Trapattoni. – Po tym jak opuściłem Stuttgart, klub przez całe lata bronił się przed spadkiem, aż wreszcie został zdegradowany – dowodzi Labbadia. – HSV też zleciało z ligi po rozstaniu ze takich misjach zawsze się sprawdzał. Przejmował klub w rozsypce, wyprowadzał go na prostą, lądował w okolicach środka tabeli. I nagle wychodziło na jaw, że wszyscy mają go już dość. Jego żmudnych treningów, no i niezbyt atrakcyjnego stylu gry, w którym posiadanie piłki nigdy nie grało najważniejszej roli. Niemiecka prasa przezwała go nawet „Pięknisiem”. Jest to po części nawiązanie do nienagannego stylu ubioru trenera, ale też dość złośliwe podsumowanie boiskowej postawy jego zespołów, gdy już minie efekt pierwotnego zachwytu i skończy się dodatkowa energia płynąca z rzetelnie przeprowadzonych treningów. Nie ma to wiele wspólnego z DALEJ?Trzeba więc zaznaczyć, że w przypadku Herthy jest o wiele za wcześnie na popadanie w euforię. Poza tym, przed stołecznym klubem piekielnie trudny terminarz. Dzisiaj berlińczycy zmierzą się w Dortmundzie z Borussią i to już jest mecz, na którym triumfalna passa może się zakończyć. A potem wcale nie będzie łatwiej – czekające Herthę starcia z Eintrachtem Frankfurt i Freiburgiem to może nie są największe wyzwania, jakie tylko można sobie wyobrazić, ale też żadne spacerki. Później natomiast Krzysztof Piątek i jego koledzy podejmą u siebie Bayer Leverkusen. W ostatniej kolejce sezonu 2019/20 zagrają natomiast z Borussią już teraz więcej niż prawdopodobne, że te dwie ostatnie ekipy do samego końca rozgrywek będą wojować o udział w Lidze Mistrzów, więc z całą pewnością tanio skóry nie sprzedadzą. Na tle takich oponentów nie będzie łatwo zabłysnąć, zwłaszcza w meczu pod dużą presją, do której Hertha raczej nie jest Labbadia za czasów pracy w VfB Windhorst, zamożny właściciel berlińskiego klubu, nie ukrywa, że jego celem jest zbudowanie zespołu błyszczącego nie tylko w kraju, ale i w Europie. Dziennikarze BILD-a poinformowali ostatnio, że Niemiec zasilił budżet Herthy kwotą 150 milionów euro. Ale w realiach Finansowego Fair Play trudno jest dokazywać na rynku transferowym, jeśli nie zarabia się właśnie na występach na europejskiej arenie. Dlatego „Starej Damie” bardzo by się przydał jak najszybszy awans choćby i do Ligi Europy. W obecnej formie szanse na to są zaskakująco spore, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przed pandemią Hertha zaczynała się szwendać niepokojąco blisko strefy piątka jest już poza zasięgiem peletonu. Ale zajmujący szóste miejsce Wolfsburg zgromadził dotychczas 42 punkty, a zatem ma tylko cztery oczka przewagi nad dziewiątą obecnie Herthą. „Wilki” nie prezentują na tyle solidnej formy, by traktować ich jako pewniaków do zajęcia ostatniej lokaty, która gwarantuje udział w pucharach. Jeżeli jego magia nagle nie zgaśnie, to może się okazać, że Bruno Labbadia nie tylko uratuje berlińczykom sezon, ale i zdąży zrealizować cele, których oczekiwano od jego poprzedników. Nawet jeżeli na dłuższą metę, podobnie jak w poprzednich miejscach pracy, jego metody okażą się wtórne i zawodne, to być może właśnie on poczyni pierwszy krok w stronę budowy wielkiej Herthy, o której tak dużo się w ostatnich miesiącach ten moment Labbadia to po prostu właściwy człowiek we właściwym miejscu. Michał Kołkowskifot.
właściwy człowiek na właściwym miejscu